Pokonali statystyki, przeszli do historii
W dwunastej kolejce nasz zespół odniósł sensacyjne zwycięstwo na parkiecie wicelidera, ogrywając Sokoła Łańcut 51:49. Przełamaliśmy więc wyjazdową niemoc z tego sezonu, a w dodatku dzisiejsze zwycięstwo było pierwszym na łańcuckim parkiecie.
Przed tym meczem z ciekawością oczekiwano drugiego w karierze występu na łańcuckiej hali w roli gościa Jerzego Koszuty. Smaczków było jednak więcej, bowiem Marcel Wilczek chciał udowodnić Spójni, że zasługiwał na miejsce w tym zespole, a Adam Parzych świetnie znał rywala, z którym przez tydzień trenował. Przez wiele minut obie drużyny zaskakiwały znakomitą obroną i fatalną skutecznością. Zarówno Sokół, jak i Spójnia dobrze bronią, brakuje im natomiast snajperów, ale pierwsza połowa przeszła najśmielsze oczekiwania pod tym względem.
Spotkanie niecelnym rzutem otworzył Koszuta, który bardzo chciał się pokazać przed „swoją” publicznością. To Sokół objął jednak szybko prowadzenie 5:0. Stało się tak za sprawą Jaromira Szurleja i Rafała Glapińskiego. W szóstej minucie to goście wyszli jednak na pierwsze tego dnia prowadzenie (5:6). Z dystansu trafił „Jerry”, swoje zrobili też Grudziński i Kulikowski. Jako się rzekło nie był to mecz ataku, a do końca premierowej odsłony Spójnia nie trafiła już do kosza. Sokoły niewiele jednak na tym zyskały, bo przez cztery minuty jedynie Wojciech Pisarczyk zdołał uciułać trzy „oczka”. W końcówce kwarty na parkiecie po raz pierwszy pojawił się Marcel Wilczek. Koszykarz, który jest wypożyczony z naszego zespołu był bardzo waleczny. W całym spotkaniu zanotował pięć punktów i dziesięć zbiórek.
W drugiej ćwiartce walka nadal była zacięta. Na „trójkę” Bodycha czterema punktami odpowiedział Klima. Obie drużyny popełniały jednak sporo błędów, a po dwudziestu minutach na koncie miały po dziesięć strat. Prowadzenie zmieniało się natomiast z akcji na akcję, ale częściej inicjatywę miała Spójnia. 12:14 Po „trójce” Grzegorzewskiego i 14:17 po kolejnym takim rzucie, tym razem w wykonaniu Stokłosy. Lepszym finiszem popisali się jednak podopieczni Dariusza Kaszowskiego, którzy po serii pięciu punktów Glapińskiego schodzili na przerwę z prowadzeniem 19:17. Trzeba przyznać, że wynik przeciętny, nawet gdyby widniał na tablicy po pierwszych dziesięciu minutach. Jasne było, że tak mocna obrona nie może trwać wiecznie, a kto szybciej straci siły przegra. Prawdziwym asem z rękawa trenera Aleksandrowicza okazał się Adam Parzych, który w kilka minut trzeciej kwarty zdobył siedem „oczek” w pojedynkę dając nam prowadzenie prowadzenie. Najpierw 19:22, a po dobrych akcjach Klimy i Wilczka 23:24. Tego początku nie byłoby jednak bez pracy, jaką wykonywała cała piątka. W takim jednak meczu potrzebny był snajper, żeby przełamać impas. Sam Parzych jednak nie wystarczył, bowiem Spójnia w tej kwarcie miała lepsze i gorsze momenty. Najpierw po trafieniu Ucinka gospodarze prowadzili 26:24. Później w krótkim odstępie czasu z dystansu trafili Stokłosa oraz Parzych i zrobiło się 26:30 dla gości. Sokoły zerwały się jeszcze do walki i wyszły nawet na prowadzenie, jednak ostatnie słowo w tej odsłonie należało do Koszuty (32:34). Stargardzianie zaliczyli podobne wejście, jak w trzeciej odsłonie, co mogło już rozstrzygnąć losy spotkania. Tym razem na serię pięciu punktów z rzędu zapracowali Kulikowski i Koszuta. Dopiero po blisko czterech minutach niemoc gospodarzy przełamał Maciej Klima. Goście jednak zdawali się pewnie kroczyć po zwycięstwo. Osamotniony Klima nie mógł wiele zdziałać, a po „trójce” Grzegorzewskiego było już 36:44. Spójnia mimo lepszych i gorszych momentów pełną kontrolę zachowywała do stanu 43:48. Wtedy to akcją dwa plus jeden popisał się Klima, a chwilę później trafił tylko jednego wolnego, przez co nie doprowadził do remisu. Na Parkiecie rozpoczęły się szachy taktyczne, ale i tak przewinień było stosunkowo mało. Może, dlatego, że koszykarze obu zespołów się nie mylili, a obaj trenerzy wierzyli niezachwianie w swoje defensywy? Podobnie, jak w pojedynku z rezerwami Asseco Prokomu końcowe sekundy lepiej wytrzymała stargardzka defensywa. Choć goście pudłowali, to przecież nie oni musieli odrabiać straty. Mimo, że Sokołom niewiele zabrakłoby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, to właśnie dwa punkty przewagi, jakie mieli goście po trzech kwartach zadecydowały o ich sukcesie. Ale do końca było nerwowo. Siedemnaście sekund przed końcem Wilczek sfaulował Kulikowskiego, a ten wykorzystał tylko jeden rzut wolny dając gospodarzom nadzieję nawet na wygraną w regulaminowym czasie gry. Sokół na szczęście nie zdołał jednak oddać nawet rzutu i drugi raz w tym sezonie poległ na własnym parkiecie.
�r�d�o: spojnia.info
relacjďż˝ dodaďż˝: Randy |
|