AZS Politechnika - Kotwica: Znów potrzebna dogrywka
Drugi raz w sezonie koszykarze AZS Politechniki Warszawskiej potrzebowali dogrywki by pokonać Kotwicę Kołobrzeg. Tym razem warszawian do zwycięstwa 74:73 poprowadził Piotr Pamuła, który na sześć sekund przed końcem popisał się skutecznym wjazdem. - Przez głupotę do szczęścia - skomentował 21-letni obrońca, który wcześniej podjął dwie niekorzystne decyzje.
Kotwica, stawiana w roli faworyta, przystąpiła do środowego spotkania bez dwóch kluczowych zawodników. Ze względu na kontuzje do Warszawy nie przyjechali Tomasz Kęsicki i Jessie Sapp. - Obaj zawodnicy w tym sezonie już nie wystąpią. Kęsickiemu znowu odnowiła się kontuzja kolana i potrzebny był zabieg. Bez nich nasze szanse na play-off zmalały - wyjaśnił trener Tomasz Mrożek. Początek spotkania i szybkie prowadzenie gości 7:2 pozwalały przypuszczać, że absencja Kęsickiego i Sappa tylko bardziej zmobilizowała kołobrzeżan.
Nic bardziej mylnego. Przyjezdni szybko dali sobie narzucić styl gry gospodarzy i nie potrafili znaleźć odpowiedzi na Mateusza Ponitkę. 19-latek już w pierwszej kwarcie agresywnymi wjazdami rzucił 10 ze swoich 22 punktów i po pierwszej części AZS Politechnika prowadziła 25:15. - Pierwsza kwarta ustawiła mecz. Przegraliśmy ją dość wyraźnie i później musieliśmy włożyć dużo siły by dogonić rywali. A grając w takim zestawieniu personalnym, w mocno okrojonym składzie po prostu nie starczyło nam sił, co było widać w dogrywce - wyjaśniał na pomeczowej konferencji prasowej trener Mrożek. Warszawianie za to kontynuowali efektowną grę z poprzednich spotkań i biegali na potęgę. Po raz kolejny podopieczni trenera Mladena Starcevicia braki fizyczne nadrabiali zaangażowaniem, wolą walki, mobilnością i szybką grą z kontry. Gdy w drugiej kwarcie w cieniu był Ponitka, dobry moment zanotował Piotr Pamuła. Ten obwodowy duet do przerwy zdobył 25 punktów i dzięki nim warszawianie prowadzili schodząc na przerwę 45:32. W drugiej części spotkania lepiej wyglądała jednak Kotwica. - Prowadziliśmy już kilkunastoma punktami, ale w drugiej połowie coś się zacięło. Zamiast grać agresywnie i cały czas być skoncentrowanym, role się odwróciły i to Kotwica zaczęła dominować, a w efekcie doprowadziła do remisu - zauważył Pamuła, który zakończył mecz z dorobkiem 20 punktów. Czwarta kwarta to popis Odeda Brandweina. Izraelski rozgrywający świetnie dyrygował grą Kotwicy, a kiedy trzeba było, skutecznie kończył indywidualne akcje. Sprytnymi zagraniami popisywał się Łukasz Diduszko, a nie do zatrzymania w polu trzech sekund był Darell Harris. Gdy amerykański środkowy trafił spod kosza, na 44 sekundy przed końcem na tablicy pojawił się remis 64:64. - Po raz kolejny w naszej grze przychodzi moment dekoncentracji, kiedy trafimy całą wypracowaną wcześniej przewagę. Ciężko powiedzieć z czego to wynika, ale wówczas zamiast konsekwentnie realizować założenia, rzucamy z dystansu i gramy indywidualnie - mówił Marek Popiołek. Dziewięć sekund przed końcem Harris był bliski przesądzenia o losach meczu, ale efektownym blokiem na nim popisał się Patryk Pełka. Warszawianie nie zdążyli już jednak trafić na zwycięstwo i potrzebna była dogrywka. W dodatkowym czasie, gra toczyła się kosz za kosz. 34 sekundy przed końcem Łukasz Wichniarz wyprowadził Kotwicę na prowadzenie 73:72. W odpowiedzi, Łukasz Wilczek dynamicznie wjechał na kosz i choć piłka wykręciła się kosza, to rozgrywający warszawian zdołał jeszcze zebrać piłkę. Tym razem odpowiedzialność wziął na siebie Pamuła. Markując rzut, agresywnie zaatakował kosz i ekwilibrystycznym rzutem z odchylenia zapewnił AZS Politechnice wygraną. Kołobrzeżanom zostało jeszcze sześć sekund, a równo z syreną spudłował Brandwein. - Przyznaję, to mój błąd, że nie wziąłem czasu na ostatnią akcję - powiedział trener Mrożek.
�r�d�o: http://plk.pl
relacjďż˝ dodaďż˝: tasia |